Przez trzy tygodnie nie robiłam tostów, nie odkurzałam, nie robiłam prania, nie wieszałam go, nie robiłam obiadu, nie zapalałam światła innego niż latarki, pochodni, lampy naftowej. Przez trzy tygodnie odzwyczaiłam się od harmidru na ulicy i ulicy ogólnie. Przez cały ten czas nie siedziałam w wygodnym fotelu i nie oglądałam ulubionego filmu. Nie bawiłam się z młodszą siostrą i nie rozmawiałam z rodziną dłużej niż pięć minut. Nie wynosiłam śmieci do kosza na podwórku. Nie widziałam mojego królika i rybek. Nie usiadałam przy biurku i nie położyłam się w czystej pościeli. Przez trzy tygodnie byłam w miejscu gdzie te wszystkie wyżej wymienione rzeczy stają się mniej ważne, a na ich miejsce wkradają się cichaczem inne, jak wspólnie zaśpiewana piosenka, radość z udanych zajęć, stawanie do kręgu każdego wieczora, ubieranie się w mundur i obawa, że ktoś zachoruje, komuś coś się stanie, komuś się nie spodoba i powie że chce wracać. Chórem zaśpiewana przyśpiewka do posiłku i słuchanie na apelach o możliwości sprzątania namiotu anty-materią. Gratulacje chłopakom w rozkazie dobiegnięcia w ramach rozgrzewki do Miłomłyna i powrót przez pobudką. Wieczorne wchodzenie do namiotów i mówienie każdemu z osobna „dobranoc, miłych snów, widzimy się jutro”. Słuchanie narzekań, że jest się już najedzonym i wcale się nie chce jeść zupy czy drugiego dania – stania na straży przy zlewkach i pilnowania jak pies aby nikt za dużo jedzenia nie zmarnował. Łaskotanie się między żebrami i robienie kanapki na środku placu apelowego. Udawanie wariatki pod mostem i zasypywanie rzeki.
Dziękuję ze to, że wchodząc do domu popłakałam się, że to koniec.
Dziękuję Wam za wszystko co dałyście mi na tym obozie, za chwile radości które dodawały mi siły i smutku, które mnie kopały po tyłku aby zacząć działać.
Jesteście wspaniałe. Kocham Was.
Wasza drużynowa.
(na zdjęcia czekam jeszcze:))